czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 7.

Nie wiem co mi się stało, że poszłam tak wcześnie spać, z nudów? Pewnie tak... Więc położyłam się o dziewiętnastej. A rano...

Rano obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi, szybko zbiegłam na dół.
- Kto tam? - krzyknęłam.
- Poczta. - odpowiedział miło.
- Już chwila. - przekręciłam klucz i chwyciłam za klamkę.
- Dzień dobry. Proszę o to paczka dla pani.
- Ale ja nic nie zamawiałam. - powiedziałam.
- Nie wiem, niech pani sama zobaczy, a teraz proszę złożyć tu podpis.
- Dobrze, dziękuję.
- Do widzenia.
- Do widzenia. - odpowiedziałam.

Położyłam paczkę na blacie w kuchni, ale długo tam nie poleżał, po jakiejś chwili postanowiłam to rozpakować. Ku mojemu zdziwieniu wyciągnęłam z niej piękny naszyjnik z serduszkiem, widać, że bardzo drogi 

+ do tego była doczepiona kartka: 
Dla najpiękniejszej i najlepszej dziewczyny, Nikoli. Jesteś zajebista, uwielbiam Cię, a nawet...
Cichy wielbiciel. ;* <3

Jak to czytałam na mojej twarzy pojawił się smile! Nie domyślałam się nawet od kogo to, nie zważając na to założyłam sobie ten wisiorek. Ze względu, że już dochodziła dwunasta, zjadłam śniadanie i zadzwoniłam do przyjaciółki.
- Haloo? - odebrała Ania.
- Heja Lewuski. - zaśmiałam się.
- Aa Nikolka nasza dzwoni.
- No ba. - odparłam. - Daje wam szanse, zaproszenia mnie na kawusię. Jak nie, to przykro, ale sama się wproszę. - zażartowałam.
- Prosimy, wpadaj nawet teraz.
- Dajcie mi piętnaście minut.
- Czekamy skarbie.
- Do zoba, mordko! 

Poszłam się szybko ubrać.
I ruszyłam do Lewandowskich.


Na miejscu... Zapukałam do drzwi, po chwili otworzył mi Robert.
- Co tam Ruda? - zapytał.
- Wpadłam tak sobie, Lewusku!
- Robert wpuść ją! - usłyszałam głos Ani.
- Dziękuję Anka, bo Bobik to taki nie kulturalny człowiek. - zaśmiałam się.
- A ta Ruda, to potrafi nieźle dogadać. - dogryzał mi.
- No wiadomo, bro. - uśmiechnęłam się.
- Wow, Nika, jaki zajebisty naszyjnik, gdzie kupiłaś?
- Tak się składa, że dostałam go od cichego wielbiciela... Pocztą przyszedł.
- Skąd wiesz, że wielbiciela? - zapytał Robert.
- No bo tak pisało. - zaśmiałam się. - Proste i logiczne.
- Podejrzewam kto to. - wymamrotała pod nosem Ania.
- Co? - spytałam.
- Nic, kawę, herbatę?
- Kawę poproszę.
- Okej, no to rozgość się. - zaproponowała.

Po chwili przyszła już z moją kawą. 
- Nie wiecie może co to za wielbiciel? - zapytałam. 
- Niee. - odpowiedzieli chórem.
- Aby na pewno? 
- Na sto procent, bo niby skąd? 
- Nie wiem, i tak to pewnie jeden wielki fejk, po prostu ktoś se ze mnie jaja robi. - głośno myślałam. 
- Ja tak nie myślę. - wtrącił Robert. 
- A ja tak. - uśmiechnęłam się. 
- Dobra, a tak poza tym, mamy do Ciebie wielką prośbę, jak już tu jesteś. - zaczęła Ania. - To, czy zgodzisz się zostać moją druhną? 
- Jeju, bardzo chętnie... Ale pytanie z kim?
- Jeszcze nie wiemy. - powiedział. 
- Oby nie z tymi idiotami. - westchnęłam. 
- A dokładniej? - zapytała Ania.
- No ten Marco i Mario. - zaśmiałam się. 
- Yyy no ten, nie. - wybuchnął śmiechem Lewy. 
- Och, really? - jebnęłam facepalm'a. - Thanks. 
- Oj przestań, nie powiedziałem, że oni. 
 - Nie wcale, wmawiaj mi dalej. - odparłam. 
- Nikola, nie to, że Cię wyganiamy, ale już siedemnasta. - rzekła narzeczona Lewandowskiego. 
- O kurwa. To ja idę już, widzimy się na meczu? 
- Tak, tak, na pewno będziemy. - zapewniła. 
- Pa. - pożegnałam się i wyszłam. 



 *** Dwie godziny później...



 Stałyśmy już w tunelu i czekałyśmy, aż w końcu wyjdziemy na murawę, zaraz tak postąpiłyśmy. Zaczął się rozbrzmiewać po całej Idunie Polski hymn narodowy. - Jeszcze Polska nie zginęła... Widziałam mnóstwo polskich kibiców na trybunach, i ten doping, te ich pieśni po hymnach mogliśmy usłyszeć. Nawet wylookałam w loży VIP moich przyjaciół zarówno polskich jak i niemieckich. Zaczęła się rozgrywka... Już w trzeciej minucie padł gol, ale nie dla nas, dla rywalek z Hiszpanii, załamałam się częściowo, ale nie było mowy o poddaniu się na samym początku. My nigdy się nie dajemy!!! Kibice też tak myślą, śpiewając moją kochaną przyśpiewkę: "Nie damy się, nie damy Nikolę w teamie mamy!". Jednakże całą pierwszą połowę przegrywałyśmy, w następnej postanowiłam się wziąć za siebie i jebnąć zapamiętaną przez wszystkich bramkę. Starałam się jak mogę, lecz niestety nasz bramkarz, czyli Lenka, otrzymała czerwoną kartkę za niby faul, którego nie dostrzegłam, choć byłam w pobliżu. Lena zeszła z boiska... Trener Fornalik już wcześniej wykorzystał wszystkie zmiany, więc od tamtej pory grałyśmy w dziesiątkę, z tym, że Patrycja weszła na bramkę... Przepuściła jedną... Wtedy byłyśmy do tyłu dwa do zera. Wkurzyłam się strasznie po czym, zostałam sfaulowana, wykopywałam rzut wolny... Wzięłam nie wielki rozpęd i kopnęłam jak najlepiej mogłam, po chwili zobaczyłam piłkę w siatce. To była radość, aż z emocjami podbiegłam do przyjaciół, Marco podniósł mnie do góry i obracał, nie zwracałam na to zbytnio uwagi, i z powrotem weszłam na boisko... Po kilku minutach Dominika strzeliła bramkę, ale nadal było dwa do jednego dla Hiszpanii. Próbowałam się skupić na grze, jednak jeden błąd Izy w naszym polu karnym... I sędzia wypatrzył faul.. 
 - Zajebiście. - pomyślałam. 
Rzut karny dla rywalek. Miałam porządnego stresa, okazało się, że ja mam to wybronić, tak nakazał Waldemar, posłuchałam się i odebrałam Patrycji rękawice bramkarskie. Pierwszy raz od sześciu lat stoję na bramce, kiedyś byłam na tej pozycji świetna, a teraz wszystko się zmieniło, jestem napastnikiem stojącym teraz i broniącym na budzie, najgorsze przede mną, miałam bronić tylko na czas karnego.
 - Gdyby Lena stała, na pewno by to wybroniła... - myślałam. 
Bałam się trochę, bo gdy przepuszczę, cała wina przejdzie na mnie... Chociaż po części miałam to za przeproszeniem w dupie. Zawodniczka z Hiszpanii, która miała na nazwisko Ronaldo, i to była siostra rodzona Cristiano... Było czego się obawiać. Kopnęła mocno, widziałam, że piłka leci centralnie w okienko, stałam jak słup, ale każdy się zdziwił gdy obroniłam, tak dobrze przeczytaliście, obroniłam i to w ostatnim momencie, odbiłam piłkę do góry, poleciała gdzieś w trybuny. Postanowiłam już stać do końca i bronić. Polscy kibice znowu byli uradowani. Dlaczego? Bo wyrównałyśmy do remisu w dziewięćdziesiątej minucie. Sędziowie doliczyli nam kolejne trzy minuty. Musiałyśmy to jakoś wykorzystać. Dziewięćdziesiąta druga minuta i czterdzieści cztery sekundy... Padł zwycięski gol, dla drużyny orzełków, biało-czerwonych, czyli nas, którego strzeliła Amanda. I tak pozostało do końca spotkania... Popłakały się dziewczyny z Hiszpanii, my też, ale wiadomka, że ze szczęścia. Odbierałyśmy puchar, który padł w moje ręce, ręce kapitana. 




 ... / Przepraszam, że tak bardzo się rozpisałam o tym meczu... :D Ale trzymajcie już siódmy rozdział ;))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz