- Hej, co ty tak w garniaku? - zaśmiałam się.
- A ty nie gotowa? - zapytał Mario.
- Na co?
- Przecież idziemy do restauracji. - przypomniał.
- Kuźwa, sorry na śmierć zapomniałam. - walnęłam "facepalm'a".
- Czekam tu na Ciebie, leć się szybko ubierz.
- Okej.
- Tylko w sukienkę! - krzyknął.
- Muszę? - zapytałam.
- Tak, no i plus szpilki. - zaśmiał się Goetze.
- Ech... - westchnęłam.
Jak najszybciej potrafiłam ubrałam się.
Włosy zostawiłam rozpuszczone, i do tego delikatny makijaż w pośpiechu. Zbiegłam na dół.
- Wow, tak może być. - uśmiechnął się Mario.
- Może być? - zażartowałam. - Ja tu się stroje w najlepsze ubrania, a tu tylko może być? - zaśmiałam się.
- Ślicznie jest.
- No! - ucieszyłam się.
- Idziemy?
- Mhmm.
Szliśmy piechoto sami, ponieważ reszcie nie chciało się czekać i poszli na miejsce, my za nie całe piętnaście minut też byliśmy. Kierowaliśmy się w stronę stolika, przy którym siedziała cała nasza paczka.
- Hej! - powiedziałam.
- Co to za spóźnienie? - zaśmiała się Ewa.
- Bo Nikola zapomniała, że mamy się spotkać. - śmiał się Goetze.
- Tak, tak... - zażartował Kuba.
- Przyznaje się bez bicia... Horrory se oglądnęłam. - odparłam.
- Dobra, poza tym wypijmy toast, za wygraną w finale Mistrzów Świata, dzięki Nice! - powstała Ania.
- Dzięki naszej wielofunkcyjnej Nice! - poprawił Robert.
- Zaraz tam dzięki mnie... Ja tam prawie nic nie zrobiłam.
- Wmawiaj sobie... A karnego kto wybronił? A bramki kto strzelał? I to w jednym meczu! - rzekł Reus.
- Zdarza się. - powiedziałam.
- Zdarza się raz na miliony lat, przepraszam zdarzało... Teraz częściej, bo jest Kochanowska. - dodał Mario.
- Oj, weźcie przestańcie, bo się zarumienię.
- Serio? - zapytał Marco.
- Nie! - zaśmiałam się.
Kiedy już postanowiliśmy opuścić lokal, wracaliśmy długim spacerem do domu. Oni szli, szli, a ja po cichu przysiadłam na ławce w parku. Jednak zaraz zauważył mnie Mario, i podszedł do mnie.
- Coś się stało? - zapytał.
- Oprócz tego, że wykrzywił mi się obcas i to strasznie, to nic. - odparłam.
- To chodźmy! - powiedział.
- Mario ty idioto! Rozumiesz, że ja nie pójdę?
- Zdejmij buta. - zażartował.
- Hahahah, bardzo śmieszne, koń by się uśmiał. - powiedziałam sarkastycznie.
- Dobra, już na poważnie, dawaj na barana. - uśmiechnął się.
- Ale ty się nade mną zarwiesz. - zaśmiałam się.
- Oj Nika, Nika, gdybym często nie pakował na siłowni to może bym się i zarwał... Ale teraz to niemożliwe. Widzisz jakie bicepsy? - odparł.
- Ho, ho. - wybuchnęłam śmiechem. - Starasz się, widzę.
- Mam dla kogo. - wyszeptał, ale ja nie usłyszałam.
- Co mówiłeś?
- Nie, nic. - powiedział. - No to Hoop na plecy. - uśmiechnął się.
Spełniłam jego prośbę.
- Tylko trzymaj się mocno, bo jeszcze mi się potłuczesz.
Więc chwyciłam go za ramiona, czułam jego zajebiste perfumy, a z męskich mało jakie mi się spodobają, więc szacun dla kolegi. Poza tym on zamiast iść, jak każdy normalny przechodni, to biegł z ciężarem na plecach.
- Co ty robisz? - spytałam.
- Usiłuję dogonić resztę. - odpowiedział.
Po chwili udało nam się do nich dołączyć.
- Może byście poczekali!? - zdenerwowałam się.
- Już nie musimy. - zaśmiał się Łukasz.
- Dlaczego się zatrzymaliście? I dlaczego Mario Cię niesie? - zdziwił się Marco.
- No bo tak, patrzcie. - pokazałam im uszkodzony but. - Nie mogłam iść. - zaśmiałam się. - A Mario jest taki miły i mnie tu dźwiga.
- Wcale nie dźwiga. Takie piórko to jedną ręką. - właśnie trzymał mnie na jednej z rąk.
- Bo spadnę! - krzyknęłam.
- Pokazać Ci znowu bicepsy? - zażartował.
- Nie trzeba. - powiedziałam.
***
Mile spędziliśmy wieczór, tak jak i dzień, pełen emocji na meczu. Zostałam odprowadzona pod same drzwi, i znów nikt nie dał się zaprosić na herbatkę. Aż myślałam, nad kupnem jakiegoś słodziutkiego koteczka, takiego puchatego puuszka! Bo w końcu większość czasu spędzam sama w domu. Zrobię sobie prezencik na urodziny, jutro.
Potem już powoli szykowałam się do snu, lecz przed tym zaczęłam rozmyślać... O Mario. On jest taki miły dla mnie, zresztą jak przyjaciel... No właśnie tylko przyjaciel.
- Nie rób sobie nadziei Nika. - powiedziałam sama do siebie. - Przecież przyjaźń od tak, nie przemieni się w wielką miłość.
***
Kolejnego dnia... Dziś są moje dwudzieste urodziny!
- Ale ja już stara. - pomyślałam.
Niedawno pamiętam, jak obchodziłam, szaloną osiemnastkę z moimi ziomami, było mega, wtedy to się wszyscy narąbaliśmy. Nie było trzeźwego... A to było dwa lata do tyłu, za szybko ten czas leci.
Od rana weszłam na Facebook'a, a tam już pełno życzeń od moich znajomych, tych dalszych, od północy do teraz, czyli do dziesiątej godziny życzą mi wszystkiego co najlepsze... Ale co mnie zdziwiło? Że Dominika z Reprezentacji, do mnie zadzwoniła.
- Halo? - powiedziałam.
- Hej, Nika.
- No cześć, co tam.
- Wiesz co, może już zakopiemy te wszystkie nasze kłótnie, albo nawet wojny... Jesteśmy już starsze, a nadal zachowujemy się jak dzieci.
- Zgodzę się z Tobą, bo ile to można, tak? - zaśmiałam się.
- A i Nikola, życzę Ci wszystkiego najlepszego, szczęścia, no i miłości.
- Do tego ostatniego raczej nigdy nie dojdzie. - powiedziałam.
- Ta jasne. Pamiętasz może, podstawówkę i gimnazjum, to od szóstej klasy zaczęłyśmy się kłócić, znaczy ja zaczęłam. - przyznała się. - Ja byłam zazdrosna, bo Ciebie wszyscy lubili, nie wspomnę o chłopakach...
- Nie tylko ty zaczęłaś, ja święta nie byłam i nie jestem, kochana.
- Teraz ty grasz w najlepszym klubie w Europie.
- A ty w Polsce. - odparłam.
- Więc zgoda? - zapytała.
- Zgoda!
- Dzięki... to ja już kończę, Pa.
- To ja dziękuję. Siema! - rozłączyłam się.
Ale mnie zdziwiło zachowanie mojego największego wroga, kiedyś, teraz myślę, że może być moją dobrą koleżanką. Nie jest taka zła, po tym co usłyszałam, chociaż wcześniej to była tragedia. Z rozmyśleń, przeszkodził mi kolejny telefon, tym razem od Goetzego.
- Hej! - powiedział.
- Siemka.
- Co tam, jak tam? - zapytał.
- Wiesz, co spoko jest, pogodziłam się z moim największym wrogiem dzieciństwa, gimbazy, no i reprezentacji. - wytłumaczyłam.
- To świetnie. - powiedział. - Dziś wieczorem wpadasz do Błaszczykowskich, na małą imprezkę, tak bez okazji, żeby się napić.
- Chyba, nie mam ochoty. - rzekłam.
- Nie przesadzaj! Masz być i koniec.pl
- Muszę? Serio? - zapytałam.
- Obowiązkowo!
- Dobra to ty idź lepiej na siłkę pakować, bo jak znowu mi się obcas wykrzywi to mnie nie udźwigniesz. - zaśmiałam się.
- Jak nie, jak tak.
- Mario... ale ja przytyłam, przez tę waszą wczorajszą restaurację.
- Śmieszna jesteś. Ty chudzinko nie dasz rady przytyć.
- Założysz się?
- Tak!? Ja nie zauważę zmiany, zapewne, bo jej nie będzie.
- Będzie, będzie.
- To ja lecę, jak coś to potem jakoś dotarłabyś sama? Chętnie bym po Ciebie zajechał, ale przed tym będę musiał załatwić jedną sprawę, Pa.
- Papa.
Rzekłam słowo, że przyjdę, to go dotrzymam.
.../ Napisałam kolejny... Jak na razie mam wenę, więc może coś się częściej pojawi! <3
Czytasz? - Wyraź swoją opinię w komentarzu! ;* z góry dzięki !! :)
- Tak, no i plus szpilki. - zaśmiał się Goetze.
- Ech... - westchnęłam.
Jak najszybciej potrafiłam ubrałam się.
Włosy zostawiłam rozpuszczone, i do tego delikatny makijaż w pośpiechu. Zbiegłam na dół.
- Wow, tak może być. - uśmiechnął się Mario.
- Może być? - zażartowałam. - Ja tu się stroje w najlepsze ubrania, a tu tylko może być? - zaśmiałam się.
- Ślicznie jest.
- No! - ucieszyłam się.
- Idziemy?
- Mhmm.
Szliśmy piechoto sami, ponieważ reszcie nie chciało się czekać i poszli na miejsce, my za nie całe piętnaście minut też byliśmy. Kierowaliśmy się w stronę stolika, przy którym siedziała cała nasza paczka.
- Hej! - powiedziałam.
- Co to za spóźnienie? - zaśmiała się Ewa.
- Bo Nikola zapomniała, że mamy się spotkać. - śmiał się Goetze.
- Tak, tak... - zażartował Kuba.
- Przyznaje się bez bicia... Horrory se oglądnęłam. - odparłam.
- Dobra, poza tym wypijmy toast, za wygraną w finale Mistrzów Świata, dzięki Nice! - powstała Ania.
- Dzięki naszej wielofunkcyjnej Nice! - poprawił Robert.
- Zaraz tam dzięki mnie... Ja tam prawie nic nie zrobiłam.
- Wmawiaj sobie... A karnego kto wybronił? A bramki kto strzelał? I to w jednym meczu! - rzekł Reus.
- Zdarza się. - powiedziałam.
- Zdarza się raz na miliony lat, przepraszam zdarzało... Teraz częściej, bo jest Kochanowska. - dodał Mario.
- Oj, weźcie przestańcie, bo się zarumienię.
- Serio? - zapytał Marco.
- Nie! - zaśmiałam się.
Kiedy już postanowiliśmy opuścić lokal, wracaliśmy długim spacerem do domu. Oni szli, szli, a ja po cichu przysiadłam na ławce w parku. Jednak zaraz zauważył mnie Mario, i podszedł do mnie.
- Coś się stało? - zapytał.
- Oprócz tego, że wykrzywił mi się obcas i to strasznie, to nic. - odparłam.
- To chodźmy! - powiedział.
- Mario ty idioto! Rozumiesz, że ja nie pójdę?
- Zdejmij buta. - zażartował.
- Hahahah, bardzo śmieszne, koń by się uśmiał. - powiedziałam sarkastycznie.
- Dobra, już na poważnie, dawaj na barana. - uśmiechnął się.
- Ale ty się nade mną zarwiesz. - zaśmiałam się.
- Oj Nika, Nika, gdybym często nie pakował na siłowni to może bym się i zarwał... Ale teraz to niemożliwe. Widzisz jakie bicepsy? - odparł.
- Ho, ho. - wybuchnęłam śmiechem. - Starasz się, widzę.
- Mam dla kogo. - wyszeptał, ale ja nie usłyszałam.
- Co mówiłeś?
- Nie, nic. - powiedział. - No to Hoop na plecy. - uśmiechnął się.
Spełniłam jego prośbę.
- Tylko trzymaj się mocno, bo jeszcze mi się potłuczesz.
Więc chwyciłam go za ramiona, czułam jego zajebiste perfumy, a z męskich mało jakie mi się spodobają, więc szacun dla kolegi. Poza tym on zamiast iść, jak każdy normalny przechodni, to biegł z ciężarem na plecach.
- Co ty robisz? - spytałam.
- Usiłuję dogonić resztę. - odpowiedział.
Po chwili udało nam się do nich dołączyć.
- Może byście poczekali!? - zdenerwowałam się.
- Już nie musimy. - zaśmiał się Łukasz.
- Dlaczego się zatrzymaliście? I dlaczego Mario Cię niesie? - zdziwił się Marco.
- No bo tak, patrzcie. - pokazałam im uszkodzony but. - Nie mogłam iść. - zaśmiałam się. - A Mario jest taki miły i mnie tu dźwiga.
- Wcale nie dźwiga. Takie piórko to jedną ręką. - właśnie trzymał mnie na jednej z rąk.
- Bo spadnę! - krzyknęłam.
- Pokazać Ci znowu bicepsy? - zażartował.
- Nie trzeba. - powiedziałam.
***
Mile spędziliśmy wieczór, tak jak i dzień, pełen emocji na meczu. Zostałam odprowadzona pod same drzwi, i znów nikt nie dał się zaprosić na herbatkę. Aż myślałam, nad kupnem jakiegoś słodziutkiego koteczka, takiego puchatego puuszka! Bo w końcu większość czasu spędzam sama w domu. Zrobię sobie prezencik na urodziny, jutro.
Potem już powoli szykowałam się do snu, lecz przed tym zaczęłam rozmyślać... O Mario. On jest taki miły dla mnie, zresztą jak przyjaciel... No właśnie tylko przyjaciel.
- Nie rób sobie nadziei Nika. - powiedziałam sama do siebie. - Przecież przyjaźń od tak, nie przemieni się w wielką miłość.
***
Kolejnego dnia... Dziś są moje dwudzieste urodziny!
- Ale ja już stara. - pomyślałam.
Niedawno pamiętam, jak obchodziłam, szaloną osiemnastkę z moimi ziomami, było mega, wtedy to się wszyscy narąbaliśmy. Nie było trzeźwego... A to było dwa lata do tyłu, za szybko ten czas leci.
Od rana weszłam na Facebook'a, a tam już pełno życzeń od moich znajomych, tych dalszych, od północy do teraz, czyli do dziesiątej godziny życzą mi wszystkiego co najlepsze... Ale co mnie zdziwiło? Że Dominika z Reprezentacji, do mnie zadzwoniła.
- Halo? - powiedziałam.
- Hej, Nika.
- No cześć, co tam.
- Wiesz co, może już zakopiemy te wszystkie nasze kłótnie, albo nawet wojny... Jesteśmy już starsze, a nadal zachowujemy się jak dzieci.
- Zgodzę się z Tobą, bo ile to można, tak? - zaśmiałam się.
- A i Nikola, życzę Ci wszystkiego najlepszego, szczęścia, no i miłości.
- Do tego ostatniego raczej nigdy nie dojdzie. - powiedziałam.
- Ta jasne. Pamiętasz może, podstawówkę i gimnazjum, to od szóstej klasy zaczęłyśmy się kłócić, znaczy ja zaczęłam. - przyznała się. - Ja byłam zazdrosna, bo Ciebie wszyscy lubili, nie wspomnę o chłopakach...
- Nie tylko ty zaczęłaś, ja święta nie byłam i nie jestem, kochana.
- Teraz ty grasz w najlepszym klubie w Europie.
- A ty w Polsce. - odparłam.
- Więc zgoda? - zapytała.
- Zgoda!
- Dzięki... to ja już kończę, Pa.
- To ja dziękuję. Siema! - rozłączyłam się.
Ale mnie zdziwiło zachowanie mojego największego wroga, kiedyś, teraz myślę, że może być moją dobrą koleżanką. Nie jest taka zła, po tym co usłyszałam, chociaż wcześniej to była tragedia. Z rozmyśleń, przeszkodził mi kolejny telefon, tym razem od Goetzego.
- Hej! - powiedział.
- Siemka.
- Co tam, jak tam? - zapytał.
- Wiesz, co spoko jest, pogodziłam się z moim największym wrogiem dzieciństwa, gimbazy, no i reprezentacji. - wytłumaczyłam.
- To świetnie. - powiedział. - Dziś wieczorem wpadasz do Błaszczykowskich, na małą imprezkę, tak bez okazji, żeby się napić.
- Chyba, nie mam ochoty. - rzekłam.
- Nie przesadzaj! Masz być i koniec.pl
- Muszę? Serio? - zapytałam.
- Obowiązkowo!
- Dobra to ty idź lepiej na siłkę pakować, bo jak znowu mi się obcas wykrzywi to mnie nie udźwigniesz. - zaśmiałam się.
- Jak nie, jak tak.
- Mario... ale ja przytyłam, przez tę waszą wczorajszą restaurację.
- Śmieszna jesteś. Ty chudzinko nie dasz rady przytyć.
- Założysz się?
- Tak!? Ja nie zauważę zmiany, zapewne, bo jej nie będzie.
- Będzie, będzie.
- To ja lecę, jak coś to potem jakoś dotarłabyś sama? Chętnie bym po Ciebie zajechał, ale przed tym będę musiał załatwić jedną sprawę, Pa.
- Papa.
Rzekłam słowo, że przyjdę, to go dotrzymam.
.../ Napisałam kolejny... Jak na razie mam wenę, więc może coś się częściej pojawi! <3
Czytasz? - Wyraź swoją opinię w komentarzu! ;* z góry dzięki !! :)
Roddział jak zwykle super!! Mario jest taki słodki ;)
OdpowiedzUsuńRoddział jak zwykle super!! Mario jest taki słodki ;)
OdpowiedzUsuńRoddział jak zwykle super!! Mario jest taki słodki ;)
OdpowiedzUsuńuwielbiam twój blog, będę tu częstym gościem zapraszam do mnie bvbmojezycie.blogspot.com :)...♥...:)
OdpowiedzUsuń